wtorek, 1 kwietnia 2014

Tydzień temu delektowałam się moszczeniem tyłka na domowej kanapie.

Zdecydowanie wygodniejsza od szpitalnej pryczy dzielonej z siedmiolatkiem. Właściwie, to powinnam spać na krześle. Ale skoro nikt nie wyganiał, to zalegałam na piętnastu centymetrach szpitalnego łoża. Manewrować trzeba było ciałem, by nawet mały palec u stopy nie odgiął się ciut w prawo czy lewo, bo groziłoby to zderzeniem poślada z podłożem.

Byczyłam się do samiuchnej niedzieli w domowych pieleszach. W piątek zrobiłam sobie przerwę na dwie godziny angielskiego.
Nadrabiałam z osłabionym Bantkiem materiał ze szkoły. Dida chodził na większość dnia do babci. Mały szczęśliwy, bo wreszcie sam u dziadków. My szczęśliwi, bo nikt nam nie gadał non stop nad głową. A lekcji sporo było. Zwłaszcza, że przez przeszło tydzień nie byliśmy w stanie przerobić czegokolwiek.
Wiem, że duże będzie miał zaległości. Co innego nadrobić w ćwiczeniach, a co innego opanować, zrozumieć, wykonać samodzielnie.

Od wczoraj w pracy. Od razu do 18.oo dwa dni z rzędu. Na szczęście dzisiaj szkoła miała wolne, bo szóstoklasiści testy piszą. Niewiele nam zostało do nadrabiania, bo zdążyliśmy więcej przerobić niż oni w szkole. Jeszcze jutro Starszy zostaje w domu. Bladzina taka. Na szczęście apetyt odzyskał. Pochłania 2 jaja na śniadanie plus chleb, ogórka, rzodkiewkę, potem jedno jajo na kolację, chleb, salami, rzodkiewka. Obiad niania w dwóch ratach wydawała. Najpierw 4 paluszki rybne. Potem kolejne 4. ( Nie znoszę gotowych paluszków rybnych. Na szczęście niania musi je smażyć. Ale Bantek chwilowo w innych rybach wybrzydza. )
Starszak ważył po wyjściu ze szpitala 19 kg. A już miał 21,5. Ostatnio, męczony pewnie bezobjawowym jeszcze wirusem, stracił kilogram. Przez chorobę kolejny z nawiązką.
Nóżki jak patyczki. Łapki takie drobniutkie.

Przymiarka aparatu na zęby zaliczona. Trzy i pół stówy nie nasze. Przy odbiorze kolejne tyle. Gdybym dorwała wróżkę zębuszkę.... Rower se kupił. Bo odłożył. Mi pod poduszkę powinna ładować kasę, bo teraz same wydatki. Bo jedynki się rozjechały i na dwójki nie ma miejsca. A ta goopia dzieciakowi ładowała pod poduchę. ( No dobra. Za szczerby tyle nie dostał. Były jeszcze inne okazje i dziadkowie z wujkami dorzucali.)

Młodszy ni grosza nie dostanie od Zębuszki! Tego też czeka aparat, bo zgryz ma na odwrót. Ćwiczymy, ale młody woli dolną szczenę wysuwać. Jeszcze nie wiadomo jakie spustoszenie zrobi wypad mleczaków.
Młodszy ma też wyleczone wszystkie zęby od dzisiaj. Chociaż to odeszło. Uff.

Brzuch mnie boli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz