poniedziałek, 2 czerwca 2014

Pikawa mi nawala.

Wyczekiwałam soboty, bo miałam iść lać drinami po świeżo odmalowanych ścianach u maj Loff.

I dupa.

Już w nocy kilkakrotnie budził mnie ból głowy, który odpuścił ok 15.oo. Szczęście spałam do 12.oo.

A potem przyczłapał się ten dziwny ucisk w klacie. Jakby mi żelazko takie z dawnych czasów, żelazne, w cholerę ciężkie położono między te dwa pomarszczone jabłka, zwane piersiami. Ciężki oddech. Każdy ruch był mega wysiłkiem. Nawet niedobrze mi było momentami.

Wieczorem przeszło ciut, ale bałam się iść. Nie czułam się na siłach. Raczej miałam w głowie widok jak gdzieś padam po drodze... i rozbijam cenny załadunek na plecach. Kumacie, nie.... plecak, a w plecaku driny. Bym z ziemi zlizywać musiała... no na co mi to!? Jeszcze by mnie odwieźli do psychiatryka. Albo... co gorsza!!!... za kratki.

I nie poszłam. I ryczeć mi się chciało. No nie poszłam!

Se poryczałam co prawda w niedzielę. Z niemocy. Z chujowego samopoczucia, które już dość długo trwa, a jeszcze dochodzą nowe dolegliwości. A ja mam już dość. Co się z lekarzy uwolnię, to kurwa nowi do zaliczenia się pojawiają.

I znowu biedny Ślubny w tym wszystkim. Bo się na nim wyładowałam. No, ale po cholerę się pcha z pytaniami. Nie może się domyślić, że akurat tego dnia lepiej było mi schodzić z drogi? A nie dopytywać, przytulać i inne chuja-wianki.

I on jeszcze mi wyskakuje, że kocha. No ludzie!!! Ja bym taką jak ja młotkiem pierdolnęła, za drzwi z chałupy wywaliła, zamki pozmieniała... no nie wiem. On kocha. Ręce opadają.
Tzn, dobrze, że kocha. Ale pojąć tego nie mogę.

A dzisiaj w pracy Łysy mnie podsumował "Ty weź coś ze sobą zrób, bo długo tego sapania i łapania oddechu nie zniesę!". Owszem, znowu jakiś ciężar na klatę mi wlazł. I czułam się kijowo. I słabo mi było momentami. I każda czynność zabierała mi 2 jak nie 3 razy więcej czasu. I praktycznie wiele to ja nie zrobiłam. No nie zawsze trzeba zhańbić się robotą, nie? Mi praca, jak widać, całkiem, ale to całkiem nie służy.
Tak czy siak nie zdawałam sobie sprawy, że inni to jakoś zauważają. A jednak....

Jutro idę na pobranie krwi. Muszę wykluczyć ulubiony argument lekarzy A kiedy pani TSH badała? ... No właśnie!

I postaram się wytrwać do jutra, bo czuję się koszmarnie. Koszmarnie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz