sobota, 7 czerwca 2014

Przeżyłam ten dzień. Dobrze, że esemesownie prosiłam Loff o wsparcie kciukowe. Dzięki temu jeno trzy razy tlen podawali i raz z przed zawału mnie wyprowadzano.

A zaczęło się od zbiórki na parkingu cmentarnym. Potem cały nasz integracyjny sznur samochodów wszyscy puszczali, myśląc, że z pogrzebu się ewakuujemy. Ciekawe czy nie zastanowił się ktoś czemu wszyscy kolorowo na sportowo i w dżokejkach.

A to tylko dzień z rodzicami, dziećmi i trenerem piłki nożnej.

W pierwszej kolejności udało mi się załadować dupsko na rower wodny i nie wywinąć przy tym salta do gloniastej wody.
Dzieci też udało nam się nie zgubić i nie potopić. Zgrzałam się w tym kapoku jak cholera, ale czego się dla dziecka nie robi. Tym bardziej, że wyjazd był zagrożony. Miszelin po dziesięciokilomertowej porannej rowerowej wycieczce ze Ślubnym i Katkiem ( codziennie tyle jeżdżą, więc to nie był powód ) pół godziny przed wyjazdem zaczął pawiować. Zarzygał całą powierzchnię podłogi. Ale głowa przestała boleć i potem już dobrze się bawił.

No więc po wprawianiu kupy plastiku w ruch, musiałam nadrobić stracone kalorie ( nie ważne, że Ślubny większy kawał trasy pedałował sam ). Wlałam w siebie ogromną latte i porcję lodów, po to, żeby kawałek dalej doładować jeszcze kulkę plus kulka po Didzie.

I wtedy kazali nam grać z dziećmi mecz. To, że czasami bywam w kotle na stadionie, nie oznacza zaraz, że znam reguły gry tak do końca. I że potrafię latać za piłką i jeszcze celować w bramkę. Nosz kurwa jak trafić w takie małe coś! I gdzie ta cholerna kondycja? W torebce zostawiłam czy w łóżku?!!!

Strzeliłam w słupek ( każdy głupek strzela w słupek ), bokiem bramki piłka wleciała, kilkakrotnie o chmury zahaczyła, odbijała się z echem od dziecięcych piszczeli.... ale w bramkę nie trafiłam :(

W pierwszej połowie latałam jakoś nieporadnie, zawieszałam się, zaczynałam myśleć, gdzie ja powinnam celować. Za to w drugiej połowie wstąpił we mnie diabeł. Zabierałam piłkę, celowałam ( no starałam się no!), kopałam i łapy rozrzucałam we wszystkie kierunki. I tylko żal mi było, że już koniec.
A Ślubny był zdziwiony, że pierwszy raz w piłę grałam. Stwierdził, że talent się zmarnował. Buhahahaha.

Potem ognicho na plaży. Kiełbaski, buły. Szaleństwo dzieciarni i powrót do domu.

Przeżyłam rower wodny.
Przeżyłam mecz z dziećmi.
Przeżyłam większość dnia w żarze słonecznym.
W domu zastanawiałam się czy jeszcze żyję czy już może po chmurach stąpam.
Tylko dzieci miały energię.
Skąd!!? Pytam się jak te małe wszy się tak szybko regenerują!?

4 komentarze:

  1. Sama nie wiem kiedy się regenerują :P
    Ja myślę, że moje dziecię ma jakieś turbodoładowanie w tyłku :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. turbodoładowanie w tyłku!!! dobre porównanie :)

      Usuń
    2. Weź tam sprawdź, może Twoje dzieciaki też tam mają :D

      Usuń
  2. Jak się czujesz, co? Bo trochę mnie ta poprzednia notka przestraszyła. Robiłaś te badania?

    OdpowiedzUsuń