wtorek, 22 września 2015

Dzisiaj zaszalałam. Zostawiłam dzieci w domu i spałam do 10:55.
Celem zostawienia nielatów w domu było doprowadzenie ich do stanu używalności i podawania kropli, witamin, inhalacji.... Bo ni to zasmarkani ni to zdrowi. A że grypa ponoć panuje, to wzięłam sprawy w swoje ręce... i  przy okazji się wyspałam.

Nadrobienie materiału szkolnego z Bartkiem minęło błyskawicznie. Współpracował zadziwiająco chętnie. I nie było problemów ze zrozumieniem polecenia, a potem z wykonaniem zadań.

Na drugi rzut poszedł Dawid, kiedy to Bartek był na angielskim. Wcześniej sobie wykombinowałam, że zrobi część, pojedziemy po starszego i dokończy. A tu zaskoczenie. Rozmawiałam raptem 10 minut z babcią tychże dzieci. Zeszyt i ćwiczenia leżały otwarte na stole. Kiedy skończyłam rozmawiać, zadania były zrobione. I jeszcze pretensje, że tak mało.

Nie jestem przyzwyczajona do takiego rodzaju pracy z dzieckiem. Oj nie. Bartek mnie nie rozpieszczał. Spokojnie siedziałby około godziny nad tym, co młody opanował w dziesięć minut.

I niby z tego samego ojca i z tej samej matki są. A jakże niepodobni do siebie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz