wtorek, 8 września 2015

Latam ciągle po tych lekarzach, to mam za swoje. Dorobiłam się przeziębienia. Bardziej od Ślubnego pewnie niż z przychodni endokrynologicznej, który to zaniemógł w niedzielę, a w poniedziałek już mu przechodziło.
Mi wylazło i ledwom żywa. Dzisiaj. Jutro spodziewam się poprawy samopoczucia. Przynajmniej tak sobie wmawiam.

Ale ja nie o tym. Skoro ja zasmarkana i niewyraźna ( rutinoscorbin gówno pomaga na wyrazistość człowieka!), to Ślubny zdeklarował się, że pójdzie na zebranie do naszego pierwszoklasisty. Żal mi trochę, że coś tracę ( tak, taka głupia jestem! zamiast się cieszyć, że chłop chętny i dzięki temu mam czas na tą notkę). Przywykłam, że to ja uczestniczę w życiu nielatów od A do Z ( pierwsza kupa, pierwszy rzyg, pierwszy uśmiech, pierwszy krok, pierwszy guz....), mam wszystko pod kontrolą i na wszystkich spędach rodzicielskich byłam zawsze ja i czasami łojciec tychże dzieci.

Więc poszedł. Pewnie się spóźni, bo wychodził jak zawsze na ostatnią chwilę ( zupełnie nie rozumiem, jakim cudem ten chłopak ma wszystkie finanse korporacyjne pod kontrolą). Na szczęście jest tam moja Loff. Ona dopilnuje, zanotuje, przekaże i jeszcze przypomni ( przynajmniej mam taką nadzieję).
Ciekawe, jakie wrażenia będzie miał Ślubny po swym pierwszym zebraniu.
I ciekawe o ilu najistotniejszych rzeczach zapomni.

1 komentarz:

  1. Może wcale nie będzie tak źle? Zdrowia życzę :)

    OdpowiedzUsuń