piątek, 11 września 2015

Podrzuciliśmy bez ostrzeżenia dzieci dziadkom i pojechaliśmy do miasta na zakupy.
Szlag! Otwarcie nowej części galerii. Pełno cukierkowych, takich samych lasek z ulotkami.
Jakieś wrzaski i konkursy. Kuźwa. Nie dość, że nie znoszę zakupów i łażenia po sklepach ( taaa, jak każda typowa baba :P ), to jeszcze trafiam na miliony grupek nastolatków polujących na miliardy balonów.

Nieważne. Portki i bluza we wrotki moje :)
Ślubny wybrał identyczne spodnie. Oczywiście z działu męskiego.
Nawet kolor ten sam :)

Podjeżdżamy po nielaty do dziadków, a tam kiełbaski na grillu, sałatka z pomidorów ( akurat na moje Hashimoto. Cóż uwielbiam!), pieczony chlebek ( gluten!!! braaawo!). I nie mam tu pretensji do babci mych dzieci. Diety jeszcze nie wprowadziłam, ale się przymierzam. Obawiam się tylko, że żebra mnie będą kłuć w nocy. Jak wykluczę wszystko czego ponoć mi nie wolno.

Po przełknięciu spalonego chleba, Bartek wywołał mnie na bok i konspiracyjnie zagaja:
- Mamo, ja wiem co to jest marihuana.
O żesz!!! Grubo!
- Taaak? A co to jest?
- Nie wiesz?- wyraźnie zaskoczony, że odkrył to cudo przede mną. To się pali, ale to nie są papierosy. I wiesz co?- ścisza głos. Po tym się podobno ciągle śmieje.
- Taak. A skąd wiesz o tym? - detektyw Rutkowski się we mnie obudził.
- Wiesz... No Oski mówił. Bo on oglądał taki program, wiesz.
- Aha. Ale wiesz, że nie wolno palić papierosów?
- Uhm.
- I niczego innego. Zdrowie się tylko traci. I bardzo ... no jest to szkodliwe!
- Ale ja mamuś to wiem. Tylko Ci mówię. Żebyś też wiedziała. Bo nie oglądasz telewizji.

I poleciał na trampolinę.

2 komentarze: