niedziela, 27 września 2015

Z tegoż powodu, że Ślubny przeziębiony bardziej ode mnie, to mnie dopadła przyjemność pójścia z Bartkiem na mszę i zebranie dla rodziców dzieci komunijnych.
O dziwo krzyże się nie poodwracały. Obrazy nie pospadały.
Wielkie było moje poświęcenie, zwłaszcza, że młody mnie obserwował bacznie ( cóż 4, może 5 raz w kościele w swym życiu) i musiałam się udzielać. Ale do czasu! Jak wyrwałam z "wierzę w boga" zadziwiająco głośno myląc słowa, zaprzestałam czynnego udziału. Zwłaszcza, że jakaś stara ropucha zmierzyła mnie potępiającym wzrokiem.
Owsiki w dupie i ukryte adhd uaktywniło się we mnie szybciej niż u młodego.

 Potem klęknięcie przed ołtarzem i "przyjdz do mnie panie Jezu!" przed Hostią i do ławki.
Bartek obserwował księdza uważnie i gdy ten chował Hostię, wypalił całkiem głośno:
- Mama, a po co ksiądz chowa to okrągłe do tego sejfu?
- Synu to hostia. ( przynajmniej mam taką nadzieję). - A to nie sejf, tylko... ( nosz cholera! tylko co?) wiesz, zapytamy babcię Ikę.

Wracam do domu i relacjonuję Ślubnemu. Ślubny z przekonaniem na twarzy:
- Przecież to konfesjonał!

Uhm. Konfesjonał! Na ołtarzu!
Wiedziałam, że niezbyt dobry pomysł z tą komunią. Ale się teście uparli. Akurat ci, którzy najczęściej bywają tam, gdzie ja teraz co tydzień będę kwitła i słuchała tych farmazonów. Wcale się nie dziwię, że dzieci się nudzą.

Honor rodziny uratował dziadek. Babcia Ika, najbardziej zaangażowana w wiarę ( co tydzień w kościele odkąd pamiętam) jakoś zapomniała, że ten sejf to TABERNAKULUM.

Pierwsza lekcja za mną!


1 komentarz:

  1. Aż u mnie było czuć siarką. Domyslilam się, ze jesteś w kościele.

    OdpowiedzUsuń