czwartek, 28 listopada 2013

zębowe robale atakują. niestety!

No to najmłodsza latorośl ma pierwszą plombę.

Pierwszy robal wygnany...

... i kolejne osiem do pogonienia.

Plus ortodonta, bo zgryz niezbyt urokliwy. Te zęby co powinny być z przodu,  to są z tyłu czy odwrotnie...chyba górne na dolne nachodzą, jak się ma jadakę zamkniętą. Tak czy siak dobrze by było, żeby ortodonta na to okiem rzucił.

Tylko kiedy mu się te dziury porobiły do jasnej cholery???

piątek, 22 listopada 2013

trening kopania

A w piątek swój pierwszy trening piłkarski zaliczył Terrorist. I wedle relacji Ślubnego, tym razem powinno wypalić.

Jakieś półtora roku temu, to ja musiałam z nim latać. Do trenera nawet się nie zbliżał. I kopał jak mu się podobało, a nie wedle wizji trenującego.

A teraz zachwycony. Co prawda relacji doczekałam się dopiero jak rozmawiał z babcią i ze szczegółami opowiadał co i jak, ale lepiej późno niż wcale.

I najpierw sam z trenerem się gibał w wyznaczony rytm. ( Pewnie go sprawdzał, czy się nadaje. Bo grupa ćwiczy już od września.) Potem wspólnie z resztą biegał, podnosił nogi, ręce i co tam jeszcze kazano.

A potem, to już grali. I Terrorist nie bardzo wiedział co ma z tą piłką zrobić, jak już mu wpadnie pod nogi. Zupełnie jak nasza reprezentacja. Czyli są szanse, że załapie dobrze płatną robotę w przyszłości.

I tego się trzymam!



zajęcia tańca

W środę Dida zaliczył swoje pierwsze zajęcia z tańca. Niepocieszony był trochę i stwierdził, że więcej nie pójdzie. Przypuszczam, że powodem było nieznane otoczenie, matka za drzwiami i ruchy, których on jako jedyny jeszcze nie zna, bo dzieciaki zaczynały pewnie we wrześniu. A do tego chodziły już w zeszłym roku szkolnym.

Z panem od tańca umówiłam się na wtorek na 16.45. Wiedziałam, że Dida da się przekonać.

Do tego dzień wcześniej odbyliśmy ze Ślubnym rozmowę, że w miarę możliwości finansowych i czasowych będziemy posyłać dzieciaki na to, co chcą. Im więcej spróbują, łatwiej będzie się im określić, co chcą robić w przyszłości. Warunkiem jest, że nie wycofują się po pierwszym.... piątym razie. Mają dać sobie szansę, skoro zdecydowali się na dane zajęcia.. Dwa miechy muszą pochodzić, żeby przekonać się czy chcą się zaangażować, czy jednak odpuszczają. I wiadomo, że jak zaczną co te dwa miesiące co chwila zmieniać zainteresowania, to też cierpliwość pizgnie mi o panele.

No ale... Dida tłumaczył, że pan krzyczał i on nie chce chodzić. A ja wiem, że w jego stylu jest podawanie nawet najbardziej durnego argumentu jaki tylko przyjdzie mu do tej małej łepetyny. Ten nie przyszedł sam. Zanim Miszeluch oddalił się ze Ślubnym w celu ubrania, słyszał jak trener mówił Wie pani, ja muszę ich opanować, to maluchy jeszcze są, do tego muzyka, mówię głośno, niektóre dzieci odbierają to jako krzyk. I Dida to wykorzystał.

A ja dowiedziałam się, że me dziecię ma poczucie rytmu ( to nie po mnie. niestety. matka tego dziecka kij połknęła i ni cholery na boki się nie giba ), że dzisiaj się denerwował, bo kroków nie znał, a inni już znają ( taaa.... Miszelin lubi już efekt końcowy... jak podziwiają, a nie wymagają ), że po dwudziestu minutach miał kryzys ze łzami, ale udało mu się wytrwać bez płaczu do trzydziestej - potem pozwolił mu odpocząć na ławeczce. I żebym przyszła we wtorek z inną grupą, może bardziej przypadnie mu do gustu. Wtedy zdecydujemy.

W domu przeprowadziłam rozmowę. Zapewniłam, że ja te cholerne 45 minut chętnie posiedzę przed salą i nie ruszę swych szanownych czterech liter nawet na pół centymetra ( dzieci przy bliskich się popisują, rozpraszają. miałam możliwość chwilowego podpatrywania, ale wolałam wyjść od razu. Diduch wlepiał by te swe ślipia we mnie, a nie koncentrował na krzyku trenera), że jak pozna kroki, to będzie mu się podobało, że jak będzie już mu się podobało i będzie tańczył, to rodzice przyjdą na jego występ, bo taki na pewno będzie, że w trakcie zajęć słucha muzyki, a przecież bardzo to lubi, a do tego tańczy o czym marzył tyle czasu, i że z każdym treningiem będzie mu wychodziło lepiej ....

Kilkanaście minut później przychodzi Mamusiu, ja chcę chodzić na te tańce. 

Wiedziałam!!!

A do tego ciągle się dopytuje kiedy ten wtorek będzie.

czwartek, 14 listopada 2013

Przyszłam z pracy. Dom pusty, bo pchły ze Ślubnym poszli pod kosiarkę. Wykorzystam okazję i wskoczę do gorącej kąpieli.- myślę. W końcu zmarzłam. I jestem przeziębiona :(

Leję sobie wodę, jednocześnie ogarniając plastikowe butelki. ( jesooo, my tyle wody i coli chlejemy?????).

I walenie do drzwi. Lecę otworzyć, przekonana, że Ślubny dzieciaki przywiózł, a sam jeszcze jedzie do apteki. Jakoś wyrzuciłam z pamięci, że mówił jakieś 15-20 minut.

Więc popylam po tych schodach w dół w celu wpuszczenia potomstwa, radośnie otwieram drzwi i mam zamiar radosnym okrzykiem ich powitać i od razu, nie ważne, że jeszcze w czapkach, chwalić nowe fryzurki ( chyba mi wtedy odbiło, bo aż tak to się przez te 9 godzin nie stęskniłam ) po czym wleźć do wanny.

Otwieram.... i kurwa nie wierzę. Ciocia Jola.

Ona tylko na chwileczkę. Po 18.oo wychodziła, a przyszła punkt!!!! PIĄTA!!!!

I siedziała jak z Terroristem odrabiałam lekcje. A ten się rozpraszał. I nakręcała Diducha ciągłym uspokajaniem. A co młodszy winny, że brat musi lekcje zrobić? I tak praktycznie nie mam dla niego czasu, bo Katek dość opornie pisze i odrabianie lekcji trwa i trwa i trwa. A na powtórkę materiału nie ma czasu, bo młody już nie przyswaja. Jedną nogą jest w głębokim śnie.

****

Ślubny coś podejrzanie długo u tego dentysty!

piątek, 8 listopada 2013

grunt, to zapewnić żmii wieczorne atrakcje...

Wróciłam wypompowana z pracy. W końcu sześć godzin obijania na dwie pracy wykańcza. Ile można w necie siedzieć. Do tego w necie, który jak na złość dzisiaj wolno chodził. I jeszcze trzy godziny gadałam w celach prywatnych.

Wróciłam z tej pracy. Zrobiłam sobie kaloryczne spagetti, wykąpałam się, w przelocie wysłuchałam papalaniny chłopaków. Wpakowałam dzieci do wanny, żeby były unieruchomione w jednym pomieszczeniu, Ślubny poziomował się w sypialni, a sama wbiłam się w łóżko Miszelinowe i konwersuję z Mamą.

Nagle jak się rumor na terenie kuchni nie zrobi. Zakończyłam rozmowę, zebrałam szanowne cztery litery i stając w drzwiach widzę roztrzaskaną po całym aneksie kuchennym szklankę z Messim Terrorista.

A tak się cieszyłam po powrocie, że Ślubny posprzątał i mogę się byczyć.

Wytargałam odkurzacz i cały dom odkurzyłam, bo odłamki były praktycznie wszędzie.

Schowałam odkurzacz na miejsce, usiadłam.... coś pieprznęło w łazience na kafle. Coś szklanego.

Kurwa! Zbili słoiczek po moim fluidzie. Znowu wytargałam odkurzacz. Wody więcej wciągnęłam niż szkła, bo tak nachlapali, ale mam ciągłą nadzieję, że będzie działał.

Sypiąc płatki do miseczki wysypałam większość na stół i ledwo odkurzoną podłogę. Fak.

Chwilę potem Dida popycha Katka, a ten wysypuje większą ilość płatków pod ławę.

Cholera no!

Szczęście, że z mlekiem nie lubi. No serio, dzisiaj się tym faktem delektowałam. A Miszelina wrzuciłam pod ławę i robił za psa..... odkurzacza nie wyciągnęłam po raz kolejny.

czwartek, 7 listopada 2013


Późnym niedzielnym popołudniem załadowałam swych mężczyzn w samochód i odwiozłam Ślubnego na wypoczynek. Ciut ryzykowne samego chłopa wysyłać, gdzie kobiety na każde zawołanie, usługują, pomagają. Uśmiechają się i są przemiłe ( wiem, bo sama widziałam. jak się żegnaliśmy pod pokojem. do tego zaraz Ślubnego obstąpiły i jeszcze sto pytań zadawały.) W pakiecie ćwiczenia plus opieka medyczna. Obiekt wyposażony w różne sprzęty. Środków odurzających pod dostatkiem.

Wiem głupia jestem, ale jak się sam zdecydował, to co miałam zabraniać. W końcu dla naszego, a przede wszystkim jego dobra ( zawsze tak mówią, ale skoro ma takową potrzebę niech jedzie na drugi koniec miasta na trzy noce, a proszę bardzo).

Skutek tego wszystkiego taki, że wrócił wczoraj do domu i kuśtyka. Ale mniej niż mógłby. Do tego o kulach popyla, chyba, że się zapomni. Mało pomocny. A do tego cały wieczór wykorzystywał mnie do robienia kanapek i herbaty. Nie mógł dłużej zostać w tym przybytku, gdzie panie chętniej donosiły paszę?

Pożytek taki, że dzisiaj miałam spokój z lekcjami.

I ogarniętą chatę. ( JAK ON TO ZROBIŁ NA JEDNYM KULASIE TO JA NIE WIEM! )

Bo siedzi w domu na zwolnieniu.

Ale i tak dobrze, bo skończyło się na artroskopii, a nie na całkowitej rekonstrukcji kolana, jak wskazywały różne badania.

No i w szpitalu był krócej niż liczyłam.

Nie dadzą człowiekowi odpocząć. No nie dadzą odpocząć od chłopa!


środa, 6 listopada 2013

perfjumy

Moi mali mężczyźni dostali swoje pierwsze perfumy.

Za drogo by wychodziło, gdyby ciągle podkradali Ślubnemu. Tym bardziej, że dziecięcia me umiaru nie znają i leją na siem ile wlezie.

No i od razu, ledwo dostali, waliło w całej chacie.

Jeden pstryknął, drugi pstryknął i to po kilka razy. Pijana byłam od samego zapachu. A że jedne z najtańszych, każdy inszy...  kumacie... Moi mali mężczyźni zasmrodzili moją przestrzeń.

Ale perfjumy są.

A młodzi chodzą dumni jak pawiany...tfu ... pawie.

piątek, 1 listopada 2013

Chyba się starzeję.

Muszę czytać w okularach. Inaczej literki jakoś tak dziwnie falują i nakładają się na siebie. Istny cyrk! A ile czasu marnuję nim przeczytam te wirujące znaczki.

Odkryłam to wczoraj.

I ciut wcześniej, że odkąd spędzam większość dnia przed kompem, to wzrok dostał po dupie.

I chyba powinnam zmienić okulary. I to nie tylko o oprawki chodzi, na które dostałam pierdolca, ale o szkła. Bo te nie dają rady.

I denerwuję się, bo Ślubny idzie w niedzielę do szpitala,a  w poniedziałek ma operację kolana. I ja się zaczynam obsrywać po gaciach ze stresu jak ja ten sajgon poranny ogarnę. Bo nawet jak wróci do domu, to tak jakby mi trzecie dziecko dorzucili w pakiecie. Łazić to to nie będzie zbytnio mogło.

No może lekcje opanuje. Poczyta wieczorem. Ale najgorsze jest rozmieszczenie dzieciarni po instytucjach. Zwłaszcza jak Katek na rano idzie, bo jak na popołudnie to do dziadków i Didę do przedszkola. A tak muszę zawracać i Katka do szkoły. A ja i parkowanie minęliśmy się na wstępie kursu. A sumie to nie. Wtedy byłam całkiem dobra w zatoczkach i garażach przodem i tyłem. Pogorszyło mi się po długoletnim jeżdżeniu jako pasażer.

I z wywieszonym językiem spóźniona 10 min ląduję w pracy.

Niech już będzie połowa listopada. Może najgorsze będzie za mną.
Dzisiaj spędziłam dzień tak jak chciałam od momentu posiadania dzieci. W domu. Bez obiadków, kawek u teściów.

No może nie miałam w planie gotować w piżamie. Co więcej jeść obiadu w tejże piżamie. A na dokładkę dodam, że dzieci też paradowały jeszcze w piżamach. Ale kto mi zabroni z lenistwa zrobić dzień piżamowy do późnego popołudnia?

Gotując obiad, w międzyczasie przygotowywałam ciasto. Z malinowym farszem mi się marzyło. A przepyszny dżemik miałam w lodówce. I znalazłam przepis. Przygotowałam składniki, a potem się okazało, że olejek waniliowy został plus proszek do pieczenia i coś tam jeszcze. I ciastu też jakoś do konsystencji biszkoptowej daleko. Mimo że surowe jeszcze.

Patrzę w książkę kucharską i kurwa oczom nie wierzę. Kartki mi się przewróciły i realizowałam przepis z trzech kartek do przodu. I wyszło ciasto a la tarta zamiast biszkoptu o wysokości góra 6 mm :). Za to było przepyszne!

I ok 16.oo pojechaliśmy na cmentarz. Nie w godzinach rewii mody i odnotowywania w kajecie kto z kim był, kto jak wyglądał, a co lepsze - kto wypadł nieciekawie, tylko po wszystkim.

Pora była w sam raz. Znicze ładnie odbijały się od półmroku. To nie to co łuna, która unosiła się nad cmentarzem jeszcze kilkanaście lat temu. I można było maczać paluchy w zniczach i mieć każdy innego koloru. I można było sobie spalić rękawiczkę. Coś wiem na ten temat. Ale i tak miałam najwięcej wosku na pazurach, do tego z najbardziej jaskrawymi kolorami, a nie takimi stłumionymi.

No więc byliśmy na cmentarzu. Ślubny ma tu dość sporo rodziny. Trochę nam zajęło obejście grobów. Ja zmarzłam, dzieciaki zmarzły, dobrze, że czapki w ostatniej chwili upchnęłam do torebki. Do tej pory nie nosili praktycznie. Może ze dwa razy jak wiało i padało. Hartujemy :)

Po powrocie ciepła kąpiel młodzieży w celu rozgrzania. Ciepłe kakałko i herbatka na narożnikach wanny. Full wypas!

Kawka i ciasto. W większości sami ze Ślubnym wciągnęliśmy.

A na kolację Dida zażyczył sobie takie chlebki jakie jedliśmy na dworze w drewnianym domku. Czyli zapieczone salami z serem na chlebie plus keczup.

I cholera zapomniałam im poczytać! Sic!!!!